my insane, frantic, wild world..

Dziennik pokładowy.

Dziennik pokładowy. dzień 157. Roku pańskiego 2008.


N
ie pamiętam co działo sie przez ostatnich kilka, kilkanaście dni. A może wcale nie minęło ich nawet kilka. Może cały czas trwam w narkotycznym apogeum jakiegoś specyfiku.?. Czy jestem na tej wyspie rzeczywiście.?... Boli mnie głowa...... KOBIETA! Tak, kobieta na innej wyspie, pamiętam. Muszę to sprawdzić.
Kiedy wychylę sie nad mój pulpit widzę ją. Cały czas w bez zmiennej służalczej pozie. Zastygłe ciało, jedynie ręce poruszają sie nieznacznie gdy dłonie biegają ukryte pod jej pulpitem. Gdy ktoś wchodzi podnosi wzrok i wpatruje sie w niego z bezpłciowym uśmiechem. Gdy zapyta, odpowiada. Gdy zażąda czegoś, podaje. Zupełnie jak zaprogramowana. Może jakimś dziwnym trafem znalazłem sie w przyszłości. Całkowicie kontrolowanej przez mechaniczne humanoidalne stworzenia i bezmózgie istoty ludzkie. Nie wiem, które są gorsze..nie mam siły pisać. Muszę sie położyć. Dni tutaj są niezwykle męczące. Zwłaszcza psychicznie.....

Dziennik pokładowy.

Dziennik pokładowy. dzień 148. Roku pańskiego 2008.

W pulpitowskich zakamarkach znalazłem kluczyk. W sumie nie wiem do czego mógłby służyć, ale kiedy obracałem go w dłoniach, badając skomplikowane wyżłobienia, światło z jupitera nad moją głową uderzyło w niego z niewidzialną siłą i posłało promień światła na przeciwległą wyspę.
Dziwny traf sprawił, że światło owo trafiło w oczy kobiety mieszkającej na wspomnianej wyspie. Przez chwile mrugała niepewnie, zupełnie jak gdyby coś wpadło jej do oka. Następnie sięgnęła dłonią ku twarzy i przetarła promień wypadający w prost z klucza trzymanego przeze mnie, a może to ja schowałem kluczyk gdy zorientowałem sie, że przeszkadzam jej w pracy przy swojej skomplikowanej skrzyni. Nie wiem. W każdym razie jej spojrzenie padło na mnie, przez moment spodziewałem sie wybuchu złości, a może nawet kilku słów z gatunku tych zarezerwowanych na okazje kiedy ktoś zakłóca naszą egzystencję. Nic takiego sie nie wydarzyło. W zamian za to otrzymałem delikatny, ledwo zauważalny, wręcz bezwarunkowy uśmiech. Postać trwała tak przez moment, nie potrafię określić jak długo dokładnie. Tutaj czas płynie zupełnie inaczej. Tak jakby ktoś sączył go przez bardzo małe sitko. Niemniej jednak gdy spojrzała na mnie z twarzą wykrzywioną w tak przyjaznym grymasie, poczułem ciepło i falę optymizmu zalewającą moją głowę "jednak jestem tu na prawdę, nie wymyśliłem tego wszystkiego, wyspy, ludzi, dziwnych stworzeń krążących dookoła"- to była moja pierwsza myśl i może trzeba było przy niej pozostać. W spojrzeniu wyspiarki dostrzegłem 'coś' jeszcze, a właściwie brak czegoś. Kiedy uderzenie entuzjazmu po nawiązanym kontakcie zaczęło opadać i uspokoiłem sie trochę we własnym wnętrzu, dostrzegłem, że ów spojrzenie wokół którego tak sie rozpisuje w rzeczywistości nie było skierowane na mnie. Postać patrzyła poza, przeze mnie. W jej oczach, dopiero po chwili, nie dało sie zauważyć śladu życia. Były puste, bez jakiegokolwiek wyrazu, emocji. Uśmiech, jeszcze przed chwila tak ciepły, wydawał się teraz mechaniczny, sztuczny, zaprogramowany. Wpatrywałem się w nią jeszcze przez moment, ale spuściła wzrok.
Z początku byłem zdezorientowany całą sytuacją, przez chwile pachniało nawet przerażeniem, ale ciekawość zwyciężyła nad tym wszystkim. "Czy jestem tu jedyną istotą myśląca??". Postanowiłem to sprawdzić. Muszę to sprawdzić. Muszę znaleźć sposób by dostać sie na sąsiednią wyspę....

travel

moon walk?.. don't believe everything what they say. It's simple travel to find myself, to find who I am.

travel


Dziennik pokładowy.

Dziennik pokładowy. Dzień 134. Roku pańskiego.2008.

Żółte. Chyba wiosenne. Słońce wpada na porcelanowe morze, przez patio umieszczone w suficie. Daje zaledwie tyle światła by wystarczyło na skromną fotosyntezę rośliny wyrastającej z gigantycznej, jasnobrązowej doniczki. W koło przemykają niewyraźne postacie. Zastanawiam sie wiec, czy można dostać udaru od sztucznego światła? Bowiem do mnie to słońce już nie dociera. W zamian nad głową umieszczono mi szereg jupiterów, dających blade żółte światło.
Nie jetem też pewien co do dokładnej ilości dni jakie dano mi tu spędzić. Sam moment katastrofy, bo z pewnością jakaś musiała sie zdarzyć, też jest mi obcy. Pamiętam tyle, że po prostu pewnego dnia sie Tu znalazłem. Tu- oznacza wyspę.
Jest to niewielka wyspa o szerokości może dwóch metrów i zbliżonej długości. Otaczają ją skaliste, krwiście czerwone wzniesienia. Swoją budową tworzą dwa pół- okręgi, po mojej lewej i prawej stronie. Nad południową stroną wyspy góruje olbrzymi, ociosany w formę kwadratu, krwisty jak cholera, granitowy głaz. Ustawiony jest na naturalnym podwyższeniu, które tworzy pólka skalna. Przód ów głazu ozdobiony jest hieroglifem koloru bardzo wyblakłego nieba. Składa sie z kilku linii, które układają sie na kształt litery "N". Na północy wyspy, a dokładniej rzecz ujmując, przede mną znajduje się niewielki pulpit (chyba nawigacyjny), którego działania po dziś dzień nie mogę rozszyfrować. Jego kolor można by określić jako niebieski, wyjęty z lodówki. Górną część pulpitu zajmuje kwadratowe coś, co od czasu do czasu pokazuje jakieś złożone, niezrozumiałe symbole. Czasami mam wrażenie, że robi to specjalnie, aby mnie upokorzyć.
Na środku mojej wysepki, bo ze względu na jej rozmiary na miano wyspy chyba nie zasługuję, jakiś człowiek, prawdopodobnie wprawiany w torturach, umieścił stołek. Prawdopodobnie stołek barowy, ale jak przypuszczam rzeźbiony przez jakiegoś barbarzyńce, który pojął koncept, ale w życiu nie widział nawet skromnego taboretu. To tyle jeżeli chodzi o przestrzeń w jakiej sie znajduję. Jak Można sie domyślić wyspa, poza mną oczywiście, jest bezludna. Nie oznacza to jednak, że na tym porcelanowym morzu dryfuję zupełnie sam, niesiony przez sztuczne, klimatyzowane wiatry. Co to, to nie.
Wokół mnie, w odległościach od czterech do dziesięciu metrów znajdują sie inne wyspy. Oddzielają nas niezwykłe, porcelanowe fiordy i oczywiście morze, które po bliższej kontemplacji zaczyna jawić sie kwadratami ułożonymi w bardzo przemyślne wzory. Większość wysp jest bardziej okazała od mojej. Mają przeźroczyste bariery z prawej i lewej strony, a pomiędzy nimi wąski przesmyk pozwalający na dostanie sie do środka. Jednak osoby na sąsiednich wyspach zdają się nie zauważać mojej obecności. Zbyt są zajęte obsługa własnych pulpicików, na których znają sie chyba o wiele lepiej ode mnie. Poza tym zauważyłem, że ich wyspy są sporadycznie odwiedzane przez dziwne (chyba bezmózgie) postacie. Niby podobne do ludzi, ale ale jak wspomniałem wcześniej, niewyraźne blado-szare, rozmazane. Nabieraja ostrości dopiero gdy zatrzymują sie przy którejś z przeźroczystych barier. Wydają sie wtedy bardzo zaaferowane, zaabsorbowane czymś co tak skutecznie przykuło ich uwagę. Wtedy wtaczają sie z gracją i dumną miną na dana wyspę i zaczynają niezrozumiały dla mnie bełkot. Osoby przebywające na wyspie powoli zaczynają dostrzegać intruzów, ale zamiast przepędzać ich ze swojego terenu podejmują porozumiewawczy bełkot. Obdarowują intruzów niezrozumiałymi dla mnie produktami, oni natomiast przywdziewają ów upominki, wkładają sobie w przeróżne miejsca, przytykają do najdziwniejszych części siebie. Po czym naglę kręcą częściami nosowatymi, oddają wszystkie prezenty i opuszczają wyspę.....(CDN.może.)

pokój..


(...)a pokój staje sie wszechświatem myśli różnorodnych, a myśli rozkwitają bukietem słów, krążących po orbitach nadświadomości, przeplatając sie i krzyżując podczas astralnej wędrówki, która nie ma końca (...)

portrait of a man


portret człowieka poczciwego, odpowiednio spożywającego, na weselisku złapanego.

osobowości..




z krainy osobliwości....